wtorek, 31 stycznia 2012

006. Rozdział I cz.2

Nadchodzi druga część rozdziału!!! Chcę uprzedzić, że w najbliższej przyszłości notki będą się tu pojawiać średnio co tydzień. Nie mam czasu, by pisać je częściej. Poza tym, żeby to co publikuję miało choć trochę sensu,  potrzeba jest pracy. Z resztą sami lepiej wiecie. No dobra, nic więcej mi nie pozostaje jak nadzieja, że wam się spodoba :))

 Rozdział I  cz.2

Jedząc hamburgery i popijając je colą gawędzili  przyziemnych sprawach. Koniec pierwszej klasy liceum, to ważny dzień. Nie jest się już pierwszakiem uczącym się funkcjonowania w licealnym środowisku.  Gdyby to było możliwe Vinet sprawiłaby, że ta chwila trwałaby o wiele dłużej. Rozluźnieni, radośni, wręcz promienni. Właśnie takimi chciała widzieć swoich przyjaciół przez cały czas. Chwilowo nie brała udziału w dyskusjach przyglądając się im. Próbując zachować ten obraz w pamięci jednocześnie podgryzając słomkę. Czas miło im upływał, więc było dla nich zaskoczeniem, że wychodząc z knajpki słońce już zachodziło. Schodząc z posterunku przykrywało niebo delikatną purpurą.
    Przeszył ją niespodziewanie zimny wiatr. Było lato, nawet o tej prze było dość ciepło, więc skąd ten powiew? Wzdrygnęła się, a na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. Owen zareagował natychmiastowo. Wyjął z plecaka bluzę i płynnym ruchem zarzucił na jej plecy. Był taki kochany. Fala uczucia pochłonęła jej umysł. Nie zapominając, że nie byli sami, rzuciła mu tylko najmilsze spojrzenie na jakie było ją stać. W końcu trzeba było się zachowywać przyzwoicie. 
    Wszyscy po mało rozchodzili  się do swoich domów. Żegnając się zwykłym Cześć obiecywali , ze wkrótce się zobaczą, zadzwonią. Jakie to normalne, proste. Nieświadomość, sprawiała, że Evanet również uważała, większe pożegnania za zbędne.
     Zwykle alejka prowadząca do parku była momentem, kiedy Evanet żegnała się z Owenem. Parę miesięcy temu wcześniej przekonała go do tego, żeby z jej powodu nie wydłużał sobie drogi do domu. Po delikatnym pocałunku, uścisku, Evanet nadal czuła niedosyt. Nie chciała się z nim żegnać. Dla niej najlepszym rozwiązaniem byłoby przewiniecie dnia od razu do momentu ponownego powitania ukochanego w swoich ramionach. Kiedy robił już krok w przeciwną stronę, Szybko wyciągnęła rękę zatrzaskując jego dłoń w mocnym uścisku. Nie wiedziała dlaczego to zrobiła, nie chciała tego. Owszem, nie chciała go puszczać, ale nie miała w planach zmuszać go do dłuższej drogi do domu. Jednak zrobiła to. Nie musiała nic wiecie mówić, Owen w takich sytuacjach nie ptrafil jej odmówić, więc resztę drogi do jej domu przeszli razem. Cząstce jej było głupio za swoje zachowanie, a druga cieszyła się, że jednak nie była zmuszona iść sama.
 -  Poradzisz sobie dalej sama- zapytał, uprzejmym tonem, gdy już prawie byli na miejscu.
- Tak, jasne. Dziękuje, że mnie odprowadziłeś.
- Naprawdę nie szkodzi, to był bardzo miły spacerek.- mówiąc to przyciągnął mnie mocniej do siebie. Utonęła w cieple jego ust, przylegających delikatnie do jej ust. Kiedy, ona chciała już delikatnie się od niego oderwać, on złapał ją jeszcze mocniej, nie pozwalając odejść. Pocałunek stał się intensywniejszy. Krew szalejąca w jej żyłach pozostawiała po sobie rozkoszne ciepło. Zanim to nastąpiło, dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, że potrzebowała odrobiny namiętności. Choć przez chwilę.
     Szybko oprzytomniała, zmuszając swój upojony umysł do współpracy, stali na środku chodnika. Nie chciał przerwać, tego co się miedzy nimi działo, ale nie miała wyjścia. Choć raz role się odwróciły i to ona musiała sprowadzać go z powrotem na ziemię. Kiedy delikatnie, acz stanowczo odsunęła się od niego o kilkanaście centymetrów na jego twarzy przez ułamek sekundy zauważyła zdziwienie. Po nim nastąpiło zrozumienie, i oprzytomnienie.
- Przepraszam, nie powonieniem był- powiedział zakłopotany.
Ilu siedemnastolatków przepraszałoby za jeden z lepszych pocałunków, w życiu ich dziewczyn? Odpowiedz: Niewielu, a Owen był jednym z nich. ? Nie kierowały nim męskie zachcianki. Szanował ją, co bardzo jej odpowiadało. Czuła się przy wyjątkowa, kochana. Znalazła bezpieczne dłonie, w które mogła ofiarować swoje serce, które popękane i klejone było już zdecydowanie za dużo razy.
- A kto powiedział, że tego nie chciałam?- zapytała śmielej- nie masz za co  przepraszać. Po prostu to chyba nieodpowiednie miejsce.
- Oczywiście- powiedział automatycznie się rozpromieniając. Potem złożył jeden z najdelikatniejszych pocałunków na jej policzku.- Pa-szepnął jej do ucha i odszedł.
Przez chwilę wpatrywała się w jego oddalającą się postać, po czym wgramoliła się do klatki schodowej. Kurczowo trzymając się myśli, że jutro zobaczą się przed jej wylotem.
     Nie towarzyszyło jej spodziewane podenerwowanie, podekscytowanie zbliżającym się wyjazdem. Tliła w sobie nadzieję, to jedyne co mogła czuć w tamtych okolicznościach. Nie wiedząc , że ze zbyt wieloma rzeczami, będzie musiała się pożegnać następnego dnia. Towarzyszyły jej jedynie złe przeczucia, ale zbyt słabe, by potraktować je poważnie. Wchodząc do niewielkiego mieszkania otuliła ją delikat. Wchodząc do niewielkiego mieszkania otuliła ją delikatna kwiatowa woń. Choć na chwilę troski prysły niczym bańka mydlana.  Wchodząc do kuchni, zastała swoją kochaną babcię, która jak zawsze o tamtej porze, gotowała. Przywitała ja szerokim uśmiechem. Na co dzień z wyglądu przeciętna 75-latka, worki pod oczami, skóra wisząca nieco luźniej na owalnej, mądrej twarzy pooranej zmarszczkami. Niska, o drobnej budowie.  Jeden uśmiech sprawiał, że na powrót stawała się młoda, silna, beztroska. Czarne oczy lśniły własnym blaskiem, które mogło wydawać się blaskiem jej własnego szczęścia, ukrytego pod tą pomarszczą powłoką.
    Kiedy w wieku 12 lat Evanet straciła rodziców, osamotniona w jednym z najtrudniejszych momentów w jej życiu , nie pomyślałaby, że jeszcze poczuje smak pozytywnych emocji. Nie mówiąc o szczęściu, fantazji, śmiechu, a co dopiero miłości. Owen był strażnikiem jej serca dopiero od dwóch  lat. Decyzja o tym nie była dla niej łatwa, ale była jedną z najlepszych w jej życiu. Przynajmniej wtedy za taką ją uważała. Zaufać komuś na nowo, od początku, do końca trwało długo i wymagało od niej naprawdę wiele pracy. Na sobą, inną. Tą, która nauczyła się, żyć samotnie, jedynie z babcią, która była jej jedynym przystankiem przed popadnięciem w czeluści  jej własnego, ponurego świata. Nawet wtedy, nie umiała określić się, czy ufa mu w 100 %. Rana pozostała po starcie rodziców, była zbyt głęboka, by nie pozostawiła blizn na jej ciele, sercu, duszy….
   Uśmiech babci, był dla niej jedną z najdroższych rzeczy w jej życiu. Tym razem, bez trudu go odwzajemniła.
 - Cześć- powiedziała
 - Jak ci minął dzień słonko? – Jak była mała i jako typowa 5-latka uwielbiała zadawać pytania, Zapytała ją, dlaczego nazywa ją słonkiem. Na to dostała jedną z najpiękniejszych odpowiedzi, które było jej słyszeć. Przypominała się jej za każdym razem, gdy ponownie została nazwana słonkiem, czyli dość często.
 Siedziały na razem na łące, umieszczonej nieopodal dawnego domu jej babci. Było piękne letnie południe. Kiedy Evanet zadała to pytanie, babcia kazała jej spojrzeć w niebo i zapytała:
 - Co widzisz?
  - Slonce – wysepleniła
- A co ono robi?
- No swieci, babciu, swieci – odpowiedziała nie wiedząc o co chodzi.
- Właśnie. Kiedy jesteś blisko, nie potrzebuje słońca, by poczuć promienie ciepła na sercu. Jesteś moim własnym słonkiem. – mówiąc to wpatrywała się w nią z bezgraniczną miłością w oczach.
     Można by uważać, że odpowiedź na tak proste pytanie małego dziecka, była zbyt skomplikowana, by je zrozumiało. Z jakiś przyczyn, pięcioletnia Evanet doskonale zrozumiała babcię,  W jej małym serduszku też czuła ciepło, gdy mogła spędzać czas z babcią. Wtedy jeszcze nie potrafiła nazwać tego uczucia, ale zapamiętała to wydarzenie bardzo dobrze. Dlatego teraz tak łatwo było jej wracać do tych pięknych wspomnień, kiedy jej świat był zbyt wielki, by go w pełni zrozumieć.

 
Na koniec znów wspawię parę dwoich zdjęć, bo o dziwo wcześniejsze wam
się podobały. Oraz dwa utwory, ktore są moją inspiracją. Wciagają mnie w świat fantazji, bo tylko tam udaje mi się napisać coś fajnego. Magia, to własnię czuję, gdy słyszę je w słuchwkach wpatrując się w  pustą stonę Worda i zastanawiając się Co dalej.....?
















 
To tyle Pa !

sobota, 21 stycznia 2012

005. Rozdział I. cz 1.

Hejo!Trochę to trwało, ale udało się. Pierwszy rozdział wkroczył niepewnie na stronice Worda :)Pochłonięta światem rzeczywistym i dwoma, tymi które sama buduję trudno znaleźć na wszystko czas, ale mam nadzieje, że wam się spodoba. Postanowiłam rozdzielić rozdziały na części, by łatwiej się je czytało. Sama wiem, że widząc w jedne notce "trzy tysiące" wersów tekstu opuszcza chęć czytania tegowszystkiego na raz. Tak będzie chyba lepiej. Miłego czytania.


----------------------------------------------------------------------------------
Rozdział I cz.1


     Dochodziła godzina piętnasta, a z nią koniec ostatniej lekcji przed wakacjami. Evanet siedziała w przedostatniej ławce, ze wzrokiem wbitym w plecy Lily, siedzącej przed nią. Promienie słońca wdzierały się za wszelką cenę, między roletami do niewielkiej sali. Wszyscy czuli już powiewy ciepłego, letniego wiatru. Uczucia wolności bijące od wszystkich uczniów obijały się do ścian. Niecierpliwość i podekscytowanie wisiały w powietrzu.
    Nie bardzo wiedziała co się dzieje na lekcji. Czy pan Koner nadal opowiada o wojnie secesyjnej? Czy nie odpuścił nawet przed wakacjami i wywołał jednego nieszczęśnika na środek klasy? Skoro podczas tamtych 45 min w Sali nie rozbrzmiało jej nazwisko, nie miała się czym martwić.
     Prawdziwym problemem, był główny bohater jej ukochanej książki – tamtego tygodnia. Zagadka, tkwiąca w niedokończonej lektorze, była powodem jej rozmyślań na lekcji. Czy sama odgadnie kto zabił 10 osób w święto Dziękczynienia, czy jednak będzie musiała poczekać jeszcze, parę godzin, by powrócić, w fantastyczny świat wiecznych zagadek? Poprzedniego wieczoru czytanie ponownie zostało jej przerwane, zasnęła z książką w ręku.
     Dopiero ciepło ręki Owena na jej policzku otworzyło drzwi powrotne ku rzeczywistości. Odwróciła głowę w jego stronę, zatapiając się w jego serdecznym spojrzeniu. W jego brązowych oczach, mogła dojrzeć wszystkie odpowiedzi.
     Zadzwonił dzwonek, ale oboje ani drgnęli. W ich własnym świecie potrzebowali jeszcze trochę czasu. Pośród ogólnego harmidru, odgłosów zasuwanych krzeseł, głośnych rozmów, śmiechów, okrzyków – oni.
Nieruchomo wpatrzeni w siebie, jakby to właśnie  w swoich oczach widzieli swoje marzenia, szczęście. W ich dużym liceum byli wyjątkiem. W dobie krótkotrwałych, nastoletnich miłości, byli ze sobą najdłużej. 3 lata, ok 115-116 dni  upojeni swoim uczuciem.  Niczym postacie z bajki.. Ona- marzycielka, romantyczka, artystka, czerpiąca inspirację z każdej chwili swojego życia. On – twardo stąpający po ziemi, odpowiedzialny, błyskotliwy, opiekuńczy. Uzupełniali się. Będąc powodem zazdrości, wielu rówieśników stawiali razem krok po kroku na drodze ku dorosłości.
- Halo, jest tam kto? Kener zaraz zamknie salę.
- Chyba nie chcecie zostać tu następne dwa miesiące- zapytała zniecierpliwiona Lilly.- No już! Ruszczcie się!- dodała. gdy nie doczekała się żadnej odpowiedzi.
Idealnie zsynchronizowani oderwali od siebie spojrzenia, pośpiesznie nabierając powietrza.
- Sorki Lil, już idziemy-  wybąkała Evanet pakując książki do torby.
- Yhy, nie przepraszaj, to nie ja chce was zabić wzrokiem- odpowiedziała szeptem.
     Odwróciłam się i napotkałam wściekłe spojrzenia p Kenera. Lily miała racje, jeszcze chwila, a spaliłabym się żywcem pod ostrzałem jego morderczego spojrzenia.W tamtej chwili czuła się jak zwykła nastolatka, pokątnie śmiejaca się ze złośliwego nauczyciela. Zwykłe życie, normalne sytuacje, przewidziane reakcje, wokół tego kręciło się jej dawne chwile.
Z radością opuszczała mury szkoły. Zostawić za plecami, wszystkie nerwy związane z klasówkami, pracami domowymi, kłótniami i intrygami. Nie wiedziała, że czeka ją więcej niż dwa miesiące z dala tamtego życia.
Przemierzając dziedziniec skąpany w świetle słońca, w mgnieniu oka ich znalazła drogę do jego ręki. Czując to obdarował ją jej ulubionym uśmiechem. Wtedy wszystko wydawało się takie proste.
- To jakie plany gołąbeczki? – zagadnęła Lily
- A no tak, to już wakacje. Zdążyłam już o tym zapomnieć od czasu kiedy ostatni raz o to pytałaś niecałą godzinę temu- odparłam z uśmiechem.- Z resztą i tak już wiesz, co będę robić.
- No tak, p. Koszmar[1] czeka. Chodziło mi bardziej  o to co będziesz robiła przez następne dwa miesiące, ale dzięki za uprzejmość.
- To też już wiesz, lecę do Londynu na dwa tygodnie.
- Cóż za różnica dwa tygodnie, czy dwa miesiące. To i tak zdecydowanie za dużo chwil bez ciebie – wtrącił Owen otaczając mnie ramieniem.
- Ty i tak jedziesz na ten swój kurs, jakoś wytrwamy.- spojrzała mu w oczy próbując dodać mu trochę otuchy. Ona też nie chciała się z nim rozstawać, ale nie miała wyboru. Żadne z jej przyjaciół nie znało przyczyny jej podnóży, tylko Owen. Dlatego nie sprzeciwiał się jej decyzji, ale nie rezygnował z okazywania tego jaka jest dla niego ważna ta drobna osóbka o puszystych szatynowych lokach okalających jej owalną twarzą, którą zdobiły rumiane policzki. W tamtej chwili nie zdawał sobie sprawy jak bardzo będzie tęsknił za jej głębokimi brązowymi oczami i czerwonymi, pełnymi ustami, delikatnym niczym płatki róż, na których uwielbiał składać pocałunki. Mimo to, gdyby wiedział co ich czeka umiałby ją powstrzymać, przekonać?
- Ty, Romeo! Tylko się nie zasztyletuj , twoja Julia wróci. – dodał z sarkazmem Ian, który wtrącił się do rozmowy. Dając mu kuksańca w bok.
- Ehh, nic nie rozumiesz stary. Idziemy coś zjeść?
- Jasne, w końcu jakiś konkret- Lily natychmiast się ożywiła.
Cała czwórka ruszyła ku najbliższej knajpce, pogrążona w rozmowie i śmiechach. Otaczające ich pozytywne emocje, mogłyby zarazić każdego w promieniu 500 m.







[1] Czarny charakter, zabójca w powieści R. Hawke ” Podszepty Diabła”
************************************************************************
Tak jak obiecałam, w tej notce wstawię parę szkiców. Nie są idealne, ale szkicowanie sprawia mi wiele frajdy i dopiero się uczę. Oto one.









Sorki za słabe zdjęcia, ale były robione na szybko :P
PA PA !!

piątek, 13 stycznia 2012

004. Początek..

No i weekend. Nie wiem, czy cieszyć się czy nie. Nie zapowiada się zbyt ciekawie. Jedynym plusem jest to, że mogę w pełni zatracić się w tym co lubię najbardziej. W budowaniu własnego, nowego świata.
W poprzedniej notce napisałam, że dziś czeka was mała niespodzianka. To w sumie nic takiego. Jest to Prolog do nowego opowiadania. Dłuższego, innego. Wszystko jest jeszcze w fazie startowej, mam nadzieję, że się wam spodoba.
*********************************************************************
Żyjmy tak, jakby każdy następny dzień, miałby być tym ostatnim. - Evanet nigdy się nad tym wcześniej nie zastanawiała. Wiodła spokojne, w miarę szczęśliwe życie. Jak każda inna dziewczyna w jej wieku spędzała czas z przyjaciółmi, chłopakiem. Nie myśląc, o tym co tak na prawdę może stać się za chwilę. Liczyło się tu i teraz. Do czasu....
     Wszystko ma swój początek i koniec. Czy właśnie tamtego popołudnia w jej sercu po raz ostatni zagościła radość, spokój, bezpieczeństwo?
     Niestety pytania napływają falami, dopiero wtedy, gdy jest już za późno, by cokolwiek zmienić. Cofnąć czas, zawrócić. Może jeśli nie spędziłaby tyle czasu między regałami ukochanych książek, wszystko potoczyłoby się inaczej? Ile się spóźniła? 3 minuty? 3 minuty, by wywrócić całe życie do góry nogami...
     Umysł przepełniony adrenaliną nie nadążał z rejestrowaniem tego, co przed chwilą widziały oczy Evanet. Wszystko wokół wydawało się koszmarem, tylko moment, w którym powinna obudzić się zlana potem już dawno minął. Stała na osiedlowej uliczce. Ubogo oświetlonej przez starą, jedyną w okolicy lampą. Szalejący, nocny wiatr targał jej włosy, czuła jak nie pozwala łzą popłynąć strumieniem po zaczerwienionych od biegu policzkach. Oddychała szybko, nie tylko z wysiłku, ale z przerażenia.
     Najważniejsze pytanie odbijało się echem w jej głowie. Czy gdyby nie byłaby na tyle pochłonięta nową zdobyczą z biblioteki,  gdyby choć przez chwilę pomyślała o jedynej ukochanej osobie jaka jej została. Tak, która się o nią troszczyła. Rozumiała i pomagała jej pokonywać co dzień szarość nastoletniego życia. Gdyby pomyślała wcześniej i wyszła jej an przeciw, na czas. Stałaby teraz w kałuży jej krwi?
*********************************************************************
Co wy na to? Ten początek mogłabym nazwać impulsem, powstał pod wpływem chwili. Ciąg dalszy oczywiście za parę dni. A na koniec chciałabym pokazać wam co oprócz pisania jest nieodłączną częścią mojej egzystencji.
FOTOGRAFIA: amatorsko, dla przyjemności







Następnym razem mogę dodać więcej. W następnej notce, jeśli chcecie mogę pokazać parę własnych szkiców. Mam wiele zaiteresowań, na ogół związanych ze sztuką.
To tyle PA !! :)

sobota, 7 stycznia 2012

003. Just words......

Słowa. Niby podstawowa forma komunikacji międzyludzkiej, ale tak na prawdę - jedna z najgroźniejszych broni znanych człowiekowi. Dlaczego? Może i nie powoduje fizycznego bólu, obrażeń cielesnych. Jaka jest więc różnica? Jak coś nienamacalnego, można nazwać bronią ?
Cios zadany słownie boli niewyobrażalnie bardziej, trwa o wiele dłużej, rany nie zawsze się goją. Wystarczy jedno słowo. Jedno słowo, by zmienić bajkę w koszmar, by przekreślić parę lat życia. Tego co powiedziane nie da się cofnąć, wymazać. Słowa są precyzyjne, trafiają w samo sedno. Kiedy słowo przebija serce, krwawisz, cierpisz, ale nie możesz nic zrobić. Ból był, jest i będzie. Drastycznie przedstawione, ale odwróćmy medal na drugą stronę.
Słowa KOCHAM CIĘ, dla jednych są niczym cud, szóstka w lotto, dar. Dla innych proste słowa, puste, bez większego znaczenia. Nie każdy umie korzystać z nich właściwie. W przeciwieństwie do kartki papieru, czy programu komputerowego nie da się ich wymazać, cofnąć, wcisnąć BACKSPACE. Jestem pewna, że wielu ludzi, dałoby na prawdę dużo, by wprowadzić przycisk "cofnij" do swojego życia. Tak drastycznie zmieniłby się widziana przez nas rzeczywistość. To co teraz niewłaściwe, byłoby naprawione, ale co ze szczerością? Czy na prawdę warto? Zdarzają się chwile, że właśnie te parę sylab wypowiedzianych pod wpływem tzw. chwili najbardziej się liczą. Poprawiając, korygując świat straciłby swoją prawdziwość, nie byłoby nic nieprzewidywalnego. Szczerze? Wolę żyć w nieprzewidywalnym świecie i ponosić pełne tego konsekwencje, mimo niepewności, nerwów. Życie, świat kontrolowany stuprocentowym rozsądkiem byłby nudny. Ludzie popełniają wiele błędów, ale co z tego? Przynajmniej co dzień uczą się czegoś nowego.
Ale co w przypadku, kiedy skrzywdzimy ukochaną osobę? Czy jesteśmy gotowi  wszystko cofnąć? Wszystko ma swoją cenę, więc mówiąc cokolwiek , należy najpierw zastanowić się, czy jesteśmy gotowi za to płacić . Nie zważając na to, czy mówimy dobrze, czy źle. Nauczmy się używać słów właściwie. Świat jest zbyt okrutny, by dodatkowo ranić siebie nawzajem..

-----------------------------------------------------------------------------------------------
Szczerze, nie wiem dlaczego zaczęłam o tym pisać. Jestem w trakcie pisania książki,  w którą wlewam wszystkie emocje. Po prostu na chwilę coś podpowiedziało mi, że należy zwolnić, więc zaczęłam tutaj pisać...Jak zwykle opinię pozostawiam wam. W następnym poście malutka niespodzianka:)